środa, 14 grudnia 2011

Czy na pewno w krzywym?

Jakiś czas temu dowiedziałam się (dlaczego tak późno?) o pewnej książce. Przegrzebałam internet i znalazłam! To coś dla mnie, czyli "Bibliotekarki". Kupiłam, przyszło i łyknęłam w dwa dni.



Nie lubię opowiadać fabuły książek, bo to chyba nie o to chodzi, żeby od razu na początku streścić i już. Poza tym myślę, że przynajmniej pewna część bibliotekarzy już do tej książki sięgnęła. W ramach wstępu powiem tylko, że jest biblioteka, są bibliotekarki i jest ta specyficzna dla naszego zawodu atmosfera.

Przez pierwsze parę godzin mąż dziwnie na mnie patrzył i pewnie myślał, że zwariowałam, bo co jakiś czas z moich ust wydobywały się komentarze, których tu raczej nie przytoczę.  Nie mogłam wyjść z podziwu, że ktoś tak prawie doskonale opisał to co dzieje się na zapleczu biblioteki. Miałam nawet podejrzenia, że to któraś z moich koleżanek napisała pod zmienionym nazwiskiem! Tak mi wszystko pasowało!

Przeraziło mnie to, że tak jest nie tylko w mojej bibliotece, że w innych też tak musi być skoro taka książka powstała. Problemy finansowe w bibliotekach są rzeczą oczywistą. Sama przeszłam, tylko o kilka miesięcy krótszą, drogę rekrutacji jaką musiała przejść Żywia. U nas też każdy nowy pracownik jest podejrzewany o to, że jest "czyimś człowiekiem". Tworzą się układy nie do przeskoczenia, trafiają się dziwni czytelnicy itd, itp.

Jednym słowem książka mnie raczej nie rozczarowała, bo wydaje mi się, że przeczytałam prawdę. No przynajmniej w odniesieniu do niektórych placówek. I zasmuciła mnie, bo uświadomiła mi, że takie właśnie jesteśmy i my bibliotekarki i takie właśnie są biblioteki. Pewnych rzeczy po prostu nie da się przeskoczyć, i zwykle nie jest to z pożytkiem dla wizerunku biblioteki...


Przeczytałam:
     T.M.Rudzka, Bibliotekarki, Kraków 2010.


Na koniec anegdotka o czytelniku:
Starszy Pan przychodzi (chyba) po raz pierwszy do biblioteki. Grzecznie się zapisuje i podchodzi do półki z czasopismami. Wybiera jedno i czyta. Po skończonej lekturze podchodzi do dyżurującego bibliotekarza z pytaniem: "Czy ja mogę sobie zabrać tą gazetę?". Bibliotekarz "Czasopism niestety nie wypożyczamy, można tylko na miejscu", Starszy Pan "Ale ja nie chcę jej pożyczyć, tylko wziąć do domu na zawsze". Bibliotekarz osłupiały tym stwierdzeniem tłumaczy, że tak nie można. Starszy Pan na to "Ale przecież ma Pani tak dużo tych gazet, na półce leży ich cały stos" i pokazuje na egzemplarze tygodnika z ostatniego pół roku.

4 komentarze:

  1. Tutaj masz wrażenia niektórych czytelników-bibliotekarzy :)
    http://pulowerek.pl/2010/10/19/bibliotekarki-pierwsza-polska-powiesc-z-branzy/

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam ten tekst. I jak to zwykle bywa, Każdy ma swoje zdanie. Cieszę się, że niektórzy się oburzają, może u nich tak niema. To znaczy, że takich bibliotek jak ta opisana w książce jest coraz mniej. Jednak ja codziennie obserwuję takie zjawiska u siebie i kilka opinii potwierdzało, że jednak nie przesadzam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie bardziej chodziło o książkę jako dzieło - fatalny język, kiepska fabuła (a właściwie jej brak), wiało nudą. Ale to moje spostrzeżenia i jeśli ktoś odkrył tam coś dla siebie - to ok :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie próbuję porównywać tej książki z arcydziełami literatury światowej, chociaż czytało mi się bez większych zgrzytów. Chodzi mi o to, że znalazłam w tej książce własną bibliotekę, co jest trochę smutne. Ale daje to poczucie, że nie tylko ja pracuje w takim popeerelowskim tworze. No bo fabuły i akcji to tam rzeczywiście ciężko się doszukać :)

    OdpowiedzUsuń